Przyjazne forum dyskusyjne. Dołącz do nas. Na Każdy Temat. 

  • ORP "Dzik" zatopiony przez siły aliantów. Dlaczego alianci zatopili polski okręt podwodny?

  • Wiadomości z Polski.
Wiadomości z Polski.
 #609  autor: Essential
 
ORP "Dzik" zatopiony przez siły aliantów.
Bomby głębinowe, bezlitosne serie z broni maszynowej i bezbrzeżna głupota. Pięciu marynarzy zginęło, szesnastu zostało rannych. Tak zakończył się bratobójczy atak alianckich jednostek na polski okręt podwodny. Incydent, o którym wielka historia zapomniała. I który nigdy nie został należycie osądzony.

Obrazek
Mysle że każdy, kto interesuje sie historia powinien to przeczytać.
Tymbardziej że w szkole tego nie ucza.
https://mikolajrej.com/index.php/2012-1 ... t-podwodny
 #610  autor: Essential
 
W sumie oto i cały aktykuł za zgodą:

Na początku listopada 1941 r. Polska Marynarka Wojenna przejęła w bazie US Navy w New London okręt podwodny typu „S”. Jednostka ta, mimo remontu, była kompletnie wyeksploatowana długą służbą w amerykańskiej flocie. W opinii polskich marynarzy jedyny plus „nowego” nabytku stanowiła… lodówka. Dowódcą „Jastrzębia” – tak nazwano okręt – został kpt. Bolesław Romanowski, przyszły polski „as” wojny podwodnej.


ORP „Jastrząb” w kwietniu 1942 r. otrzymał pierwsze zadanie bojowe: miał uczestniczyć w osłonie konwoju PQ-15 idącego z Reykjaviku do Murmańska. Konwój składał się z 25 statków i 14 okrętów bezpośredniej osłony. Jako zespół dalekiej osłony działały 2 brytyjskie ciężkie krążowniki, a w pogotowiu było jeszcze wsparcie w postaci ciężkich okrętów brytyjskiej Home Fleet i współdziałającej z nią eskadry amerykańskiej.
„Jastrząb” znajdował się w grupie 4 alianckich okrętów podwodnych, których głównym zadaniem było zaalarmowanie jednostek sojuszniczych o wyjściu w morze niemieckich ciężkich okrętów bazujących w norweskich fiordach, w tym superpancernika „Tirpitz”. Sektor patrolowania polskich podwodników znajdował się około 200 mil na południowy zachód od Tromsø.
Polska jednostka wyszła w morze 25 kwietnia. Przejście do wyznaczonej pozycji odbywało się w bardzo trudnych warunkach, przy sztormowej pogodzie i w śnieżycy. W sektorze patrolowania warunki atmosferyczne nadal były bardzo ciężkie. „Jastrzębia” zaczęły nękać, jedna po drugiej, liczne awarie mechanizmów okrętowych.

Obrazek

Kapitan Bolesław Romanowski. To jemu przypadł wątpliwy przywilej dowodzenia ORP „Jastrząb”.

Uszkodzony został m.in. lewy ster dziobowy, przez co okręt miał problemy z utrzymaniem się na odpowiedniej głębokości. W tej sytuacji dowódca wezwał na naradę oficerów. Zasadniczą kwestią było pytanie: czy w obecnej sytuacji kontynuować patrol?

Stan okrętu kwalifikował go do przerwania działań i powrotu do bazy, jednak oficerowie opowiedzieli się za pozostaniem w sektorze. Ostatecznie, „Jastrząb”, decyzją dowódcy, pozostał na pozycji.

Załogi nie opuszczał jednak pech. Piątego dnia rejsu fale zerwały część pokładu i aby uniknąć dalszych uszkodzeń polska jednostka musiała zejść na większą głębokość. Z kolei przez to nie można było prowadzić obserwacji i kpt. Romanowski zadecydował, że „Jastrząb” co pół godziny będzie wychodził na głębokość peryskopową, aby można było zlustrować powierzchnię morza.

W takich warunkach 2 maja około godziny 14.00 polscy hydroakustycy za pomocą szumonamierników wychwycili odgłos śrub jakiegoś okrętu idącego na powierzchni. Po wyjściu na głębokość peryskopową kpt. Romanowski ujrzał w okularze peryskopu niemieckiego U-boota znajdującego się w odległości zaledwie 400 m od ORP „Jastrząb”!

Sytuacja taktyczna była dogodna do odpalenia torped, szczególnie że Polacy nie zostali wykryci przez wrogą jednostkę. Zanim jednak przygotowano do strzału aparaty torpedowe, „Jastrząb” – na skutek niesprawności owego steru dziobowego – nagle gwałtownie zanurzył się na większą głębokość. Po ponownym osiągnięciu głębokości peryskopowej po U-boocie niestety nie było już ani śladu.


Tymczasem fatalne warunki pogodowe dały się również we znaki statkom konwoju. Na jego trasie zaczęło pojawiać się coraz więcej pływającego lodu. Zderzenie z górą lodową w warunkach ograniczonej widoczności stawało się bardzo realne, i aby temu zapobiec skorygowano trasę konwoju, przesuwając ją bardziej na południe.

Zrządzeniem losu przebiegała ona teraz przez sektory dozorowania alianckich jednostek. Na domiar złego, dowódców eskortowców nie poinformowano o możliwości spotkania z własnymi okrętami podwodnymi. W związku z tym każdą wykrytą jednostkę traktowano jako nieprzyjacielskiego U-boota.

2 maja około godziny 19.40 hydroakustycy „Jastrzębia” po raz kolejny wychwycili odgłos śrub okrętowych. Po wyjściu na głębokość peryskopową kpt. Romanowski w szkłach peryskopu ujrzał dwa okręty, które rozpoznał jako stary amerykański niszczyciel oraz trałowiec brytyjski.

„Jastrząb” niespodziewanie znów opadł na większą głębokość i gdy ponownie wychodził na peryskopową hydroakustycy usłyszeli charakterystyczny sonarowy „ping”, czyli odgłos fal dźwiękowych odbijających się od kadłuba. Oznaczało to, że Polacy zostali namierzeni przez okręty znajdujące się na powierzchni i za chwilę mogą spaść bomby głębinowe!

Nasi marynarze mięli dwie możliwości. Mogli uciekać na większą głębokość i tam przeczekać atak, lub wynurzyć się i podać swoje znaki rozpoznawcze. Ponieważ były to sojusznicze jednostki, kpt. Romanowski zdecydował się wystrzelić żółtą świecę dymną, która była umówionym sygnałem.

W tym momencie niszczyciel ruszył do ataku i rzucił serię bomb głębinowych. Polski okręt wówczas przyspieszył i zaczął schodzić na większą głębokość. W międzyczasie wystrzelono kolejną świecę dymną. Odpowiedzią na to była druga seria bomb. Niszczyciel zaczął się oddalać i do ataku przystąpił trałowiec. Na szczęście i te bomby udało się Polakom wymanewrować i nie doszło do żadnego bezpośredniego trafienia.

Bratobójczy ogień
Mimo wszystko uszkodzenia bliskimi wybuchami były duże. Na „Jastrzębiu” zgasło światło, stanęły obydwa silniki, z popękanych akumulatorów wydzielał się duszący, trujący chlor, co gorsza kadłub zaczął przeciekać.

Romanowski rozkazał zatem wynurzyć okręt. „Jastrząb” wyszedł na powierzchnię pomiędzy trałowcem i niszczycielem, obydwa alianckie eskortowce otworzyły do niego gwałtowny ogień z działek szybkostrzelnych i broni maszynowej.

Pierwszy na pomost polskiego okrętu wyskoczył angielski sygnalista Thomas Beard, aby aldisem podać znaki rozpoznawcze. Zakończyło się to dla niego tragicznie. Zginął na miejscu skoszony celną serią. Nieco więcej szczęścia miał kpt. Bolesław Romanowski, który wyszedł na pomost jako drugi. W jego przypadku skończyło się na postrzale w nogi.

W pewnym momencie widząc, że niszczyciel zamierza staranować polską jednostkę dowódca rozkazał otworzyć wszystkie włazy i wyjść na pokład całej załodze. Służący na „Jastrzębiu” Brytyjski radiotelegrafista Martin Dowd zaczął nadawać aldisem znaki rozpoznawcze polskiego okrętu w kierunku trałowca. Ten momentalnie przestał strzelać.

Tymczasem niszczyciel ustawił się w odległości około 50 m od polskiej jednostki i ponownie otworzył ogień. Na pomoście „Jastrzębia” znajdowało się w tym momencie wielu marynarzy, rozpoczęła się prawdziwa masakra polskiej załogi. Kpt. Romanowski podniósł nad głowę poplamioną krwią polską banderę. Niszczyciel przerwał ogień. Z jego pomostu dobiegło pytanie:
- Are you German? ( Czy jesteście Niemcami?)
Polski kapitan odpowiedział:
- We are Polish submarine „Jastrząb” can’t you see „P-551”- bloody fool? (Jesteśmy polskim okrętem podwodnym “Jastrząb”, czy nie widzicie P-551 przeklęci głupcy?)

„Pogromcami” polskiego okrętu okazały się norweski niszczyciel „St. Albans” i brytyjski trałowiec HMS „Seagull”. Przystąpiły one niezwłocznie do akcji ratunkowej, ewakuując załogę ORP „Jastrząb” na swoje pokłady. Polski okręt został tak ciężko uszkodzony bliskimi wybuchami bomb głębinowych i ostrzałem artyleryjskim, że praktycznie nie było już dla niego ratunku, powoli tonął. Ostatecznie został dobity ogniem artylerii trałowca.

Straty wśród załogi „Jastrzębia” były poważne: na miejscu zginęło trzech Polaków oraz dwóch Brytyjczyków, ponadto rany odniosło czterech oficerów, w tym dowódca, i 12 marynarzy.

Jednak nie ma tego złego…
Brytyjska Admiralicja powołała specjalną komisję do wyjaśnienia przyczyn tego incydentu. Werdykt, który wydała, był iście salomonowy. Ustalono, że polski okręt zatonął w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, na który składały się kiepski stan techniczny okrętu i fatalne warunki pogodowe uniemożliwiające określenie rzeczywistej pozycji „Jastrzębia”. Doszła do tego zmiana kursu przez konwój, o czym nie powiadomiono polskiego dowódcy.

W rezultacie uznano atak na polską jednostkę za usprawiedliwiony. Komisja wysoko oceniła postawę kpt. Romanowskiego i załogi, jak również wytknęła fakt niezrozumienia przez alianckich oficerów znaków rozpoznawczych w postaci żółtych flar, co mogło zapobiec tragedii.

W zamian za utraconego „Jastrzębia” Polska Marynarka Wojenna otrzymała kolejny okręt podwodny. Tym razem była to nowoczesna jednostka, bliźniak sławnego już wtedy „Sokoła”. Nowy okręt otrzymał nazwę ORP „Dzik”, jego pierwszym dowódcą został kapitan Bolesław Romanowski, a trzon załogi stanowili marynarze z zatopionego ORP „Jastrząb”. Jednak życia zabitym bez sensu podwodnikom to nie przywróciło.

Źródła:
Edmund Kosiarz, Flota Białego Orła, Gdańsk 1980.
Jerzy Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Gdańsk 1976.
Jerzy Pertek, Wielkie dni małej floty, Poznań 1972.
Bolesław Romanowski, Torpeda w celu, Warszawa 1985.
Richard Woodman, Konwoje arktyczne 1941-1945, Warszawa 2002.